Dlaczego równolegle z filmem warto uczyć się podstaw fotografii?
Fotografia w budowaniu filmu gra niesamowicie ważną rolę, bo tak właściwie to od niej wszystko się zaczęło. To fotografowie zaczęli składać pojedyncze klatki w ruchome animacje. Najbardziej znaną osobistością w świecie początków filmu i animacji był Eadweard Muybridge – działający na terenie USA fotograf, któremu Leland Stanford, prezes Central Pacific Railroad, zlecił pomoc w rozstrzygnięciu zakładu na temat tego, czy w galopie konia jest moment, kiedy żadna z czterech nóg nie dotyka podłoża.
Muybrigde wpadł na pomysł, aby ustawić aparaty w linii, tak aby jako tło miały białą ścianę stajni. Dzięki mechanizmowi wyposażonemu w nici uruchamiające spusty migawek aparatów Muybridge’owi udało się wykonać zdjęcia z każdej fazy ruchu konia. Zakład o konia został rozstrzygnięty, a Muybridge w ten sposób zaczął budować swój “album” sekwencji, których w całym życiu zrobił grubo ponad 700.
[ciekawostka: Muybridge oskarżył o kradzież zdjęć swego zleceniodawcę, kiedy ten wydał książkę opatrzona swoim imieniem, w której użyte zostały litografie na podstawie jego zdjęć. Sąd zabrał Muybridge’owi prawo do podpisywania się pod zdjęciami jako autor, ponieważ eksperyment nie mógłby być wykonany, gdyby nie mechanizm zaprojektowany przez jednego z inżynierów Stanforda]
I tak od XIX wieku toczy się historia używania fotografii w filmie. Teraźniejsi filmowcy również kontynuują trwanie tych zależności i wychodzi im to bardzo dobrze. W naprawdę wielu filmach można dostrzec bardzo fotograficzne ujęcia. Fotograficzne pod względem samego kadru, oświetlenia, a nawet korelacji postaci do charakterystyki sceny.
Jednak do sedna, nie ma co się tłumaczyć i mówić co leży na wątrobie, trzeba działać. Poniżej przedstawiam listę (nie ranking!) filmów, które według mojej opinii i oceny są najbardziej oddziałującymi fotograficznie na widza filmami, jakie widziałam. Dodam tylko, że odkąd zaczęłam uczyć się fotografii na co dzień, każdy film rozbieram na “części pierwsze”, czyli osobno oceniam kadry, muzykę, światła, aktorów i wszystkie inne składowe, co za tym idzie nie chcę nikomu wmawiać, że przedstawione przeze mnie filmy są dobre, bądź niedobre, bo nie o tym ten post.
ESKORTA (2014)
Western w reżyserii Tommy’ego Lee Jonesa, z kamerą Rodrigo Prieto i muzyką Marco Beltrami. Wybuchowa, niesamowita trójka. Co to w ogóle był za pomysł, żeby łączyć wątek tak poważnego problemu społecznego w tamtych czasach, z takim gatunkiem jak western! Jednak to definitywnie się udało. To “zrobiło robotę” i po prostu się udało.
Fabuła filmu opiera się na pewnym bardzo poważnym tabu tamtych czasów, mianowicie społeczeństwo zaczęło uświadamiać sobie, że również kobiety mogą mieć problemy i odskoki psychiczne. W “Eskorcie” jest mowa o trzech takich kobietach, które trzeba przetransportować do miejsca hospitalizacji. Wyzwania podejmuje się… kobieta.
“Eskorta” to bardzo dobrze namalowany film. Światła i kadry to kawał dobrej roboty. Umiejętności fotograficzne twórców okazały się być na niesamowicie wysokim poziomie, prawda?
NIGDY CIĘ TU NIE BYŁO (2017)
“Nigdy cię tu nie było” to już kolejny film Lynne Ramsay o tak wstrząsająco dobrym wykonaniu. Nawet typowy “zjadacz chleba” mógłby potwierdzić tę opinię. Wystarczy tylko, że zwróciłby uwagę na dobór aktorów do roli i ich grę aktorską. Z filmami jest tak, że jeśli aktorzy robią robotę, to reszta, czyli techniczne wykonanie nagrań, to już tylko dopełnienie. Trzeba jednak pamiętać, że często nie działa to w drugą stronę. W tym przypadku zdecydowanie przyjmujemy pierwszą wersję wydarzeń.
“Nigdy cię tu nie było” to dzieło wypełnione emocjami, krwią i światłem. Wszystkie kadry zbudowane są na bazie światła odpowiednio dobranego do poziomu dramatyzmu sceny. Im bardziej dramatyczna, “dziejąca się” akcja, tym wprost proporcjonalnie światło staje się bardziej określone i malujące. Dzięki temu historia byłego agenta nabiera bardzo osobistego, i poniekąd biograficznego, wydźwięku. Natomiast zadanie mu powierzone zostaje złagodzone do tego stopnia, że widz dopiero w dalszym momencie trwania fabuły zastanawia się nad tym, o czym właściwie jest ten film i jak poważny problem został w nim poruszony. Jest to historia opowiedziana w sposób bardzo artystyczny, gdzie właśnie fabuła w oczach widza zanika na rzecz obrazu i aspektów technicznych.
Ramsay świetnie dała sobie radę, z bardzo wysoko postawioną sobie poprzeczką. Mimo tego że jest niedoceniona w świecie filmu i reżyserii potrafi skleić niezły materiał w ciekawy i poważny film. Z ekipą, z którą współpracowała przy tym filmie udało jej się dopiąć całość tak wysoko, że niemalże każdy kadr w filmie, mógłby istnieć jako osobna, wolnoegzystująca fotografia, która nadal byłaby świetna i wymowna.
NIE ODDYCHAJ (2016)
“Nie oddychaj” obejrzałam tylko ze względu na ciekawie zapowiadający opis na Filmwebie. Jak później się okazało idealnie trafił w mój kinowy gust, bo oprócz zamiłowania do bajek animowanych, jestem niesamowicie pochłonięta przez thrillery i odrażająco-straszno-kryminalne fabuły. Dwa zupełnie inne światy, prawda? Ekipa nagraniowa Fede Alvareza wykonała olbrzymi kawał dobrej roboty konstruując to, co widzimy na ekranie. Za efekt “zdjęciowy” odpowiada głównie kolorysta, jednak gdyby nie praca operatorska i oświetleniowa, nie byłoby doskonałej kolorystyki. Cóż jeszcze rzec, jedno bez drugiego po prostu nie istnieje.
Historia opowiada o trójce młodocianych przestępców, którzy w jakże szczytnym celu – ucieczka do Kaliforni – kradną na zlecenie. Niestety, nie tym razem. Trafili bardzo źle – właściciel majątku, niewidomy starzec okazuje się być wcale nie tak nieszkodliwy, jak zakładano. Warto w tym miejscu wspomnieć o mistrzowsko zagranej roli ślepca przez Stephena Langa, koleś wymiata na arenie kryminalno-dreszczowej.
Ja wiem, wiem. Wszystko w tym samym klimacie, wszystko na jedno kopyto, wszystkie kadry opierające się na tym samym. Jednak to nadal dobrze zrobiony film, i o ile oglądając coś “do kotleta” czy kolacji, nie skupiam się na technicznych aspektach, a tylko na fabule, o tyle w tym filmie było zupełnie inaczej. Ruchy kamery, zmiana światła w ciemność. To wszystko uderzyło do mnie z taką bezpośrednniością, że nie musiałam oglądać filmu drugi raz, by skupić się na wykonaniu. I to jest właśnie dobre w tym filmie, on zapada w pamięć. Jest tak skonstruowany, że zapada w pamięć. No i nie oszukujmy się – te kadry są po prostu dobre.
NIENAWISTNA ÓSEMKA (2015)
Quentin Tarantino – słyszymy, i od razu wiadomo o kim mowa i co to za jeden. Jest legendą kina amerykańskiego. Poziom, prestiż i skala jego pracy są jednak tak ogromne i znane, że “legendą” można go nazwać w odniesieniu do kina i filmu w całym ogóle. Quentin to w kinematografii lat ’90 postać tak kultowa, że niemal sam został kojarzony z pewnego rodzaju kultem przedstawiania Ameryki takiej, jaką faktycznie jest. W jego filmach gołym okiem widać coraz baczniejsze i dokładniejsze oględziny faktycznej historii Ameryki. Dodatkowo jego niemalże stała współpraca z niezastąpionym Robertem Richardsonem owocuje kadrami tak przesiąkniętymi brutalnością prawdy, a za razem melancholią, że aż żal nie obejrzeć. Richardson to mistrz, a jego kadry w akompaniamencie muzyki Morricone’a to serio, kawał dzieła. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie portrety.
W fabule naprawdę bardzo dosadnie widać schylanie się ku faktycznej historii kraju. Warren, łowca głów spotyka innego podobnego sobie. Podróżują razem przez góry, gdzie spotyka ich zamieć śnieżna. Po znalezieniu schronienia w gospodzie pośrodku niczego zostają wprowadzeni w wewnętrzny konflikt pomiędzy lokatorami.
Tarantino to zdecydowanie mistrz w swoim fachu. Wszystkie kadry wyglądają na losowe, takie „po prostu”, jednak po wciśnięciu pauzy w filmie i przyjrzeniu się dokładnie, jak zbudowany jest obraz w danej sekundzie, widizmy, że jest zupełnie odwrotnie.
I NIE BYŁO JUŻ NIKOGO (2015)
Dwuodcinkowy miniserial na podstawie powieści “Dziesięciu murzynków” Agaty Christie. Ci, co znają powieść już powinni wiedzieć o co chodzi w tym filmie. Jednak nie tylko historia jest tutaj niesamowita, ale również jej przedstawienie, którego kadry zdecydowanie mogły by istnieć samodzielnie jako fotografie. Film (tak to nazwijmy, ponieważ można go obejrzeć jako jedną, trzygodzinną całość) jest oceniany dość wysoko, głównie ze względu na odniesienie do właśnie książki. Jest po prostu bardziej śmiałą aranżacją akcji.
Fabuły nie trzeba przedstawiać fanom Christie, jednak w kontekście samego filmu i pracy obrazowej fabuła ma dosyć duże znaczenie, mianowicie uchwycić dziesięcioro bohaterów i prowadzić kamerę w odpowiedni i nienudny sposób podczas, kiedy każdy z nich ginie, jak w wyliczance, nie jest wcale tak łatwo jak się wydaje.
Świetna obsada, świetne kadry, świetna muzyka. Fabuła genialnie zaaranżowana. Gdyby nie fakt, że jest to brytyjska produkcja, można by było zastanawiać się, czy nie stoi za nią na przykład taki, wspomniany wcześniej, Tarantino, tyle że w wersji “eleganckiej”. Bardzo dobra produkcja.
HELL ON WHEELS (2011-2016)
“Hell on wheels” jest serialem reżyserowanym przez 26 osób. Po przyjrzeniu się troszkę dokładniej każdemu z nich, naprawdę widać dozę ich własnej, osobistej twórczości i interpretacji. Jest to serial grany światłem, czystością i prostotą. Część kadrów, tych nastawionych właśnie na “artyzm” jest naprawdę genialna. Ciężko jest uzyskać takie efekty, mam na myśli możliwość istnienia kadru z filmu jako osobne i samodzielne zdjęcie, zwłaszcza jeśli ten film, tudzież serial, jest bardzo dynamiczny, ciągle coś się dzieje, a każde ujęcie ma swój cel odnoszący się do fabuły. Wspólna praca Elliota Davisa, Marvina Rusha i Thomasa Burstyna, jako operatorów, przyniosła świetne efekty w postaci właśnie kadrów i ujęć, w które widać, że zostało włożone mnóstwo pracy. I to nie tylko ze strony scenarzysty i reżysera. Ten serial udowadnia, że operator kamery wykonuje równy ogrom pracy, a może nawet i większy, co bardziej “doceniani” twórcy.
Serial opowiada historię powstawania pierwszej transkontynentalnej linii kolejowej w Stanach Zjednoczonych. Jest to też poniekąd osobista opowieść, biografia Cullena Bohannona, w którego wciela się niedościgniony Anson Mount, byłego żołnierza armii konfederackiej. Bohannon trafia na budowę kolei po tym, jak decyduje odegrać się na mordercach jego rodziny. Dość krwawa i bolesna opowieść, pięknie i momentami wręcz melancholicznie zagrana kadrem. Osobiście oglądałam wszystkie 5 sezonów dwa razy – pierwszy raz bo byłam zachwycona kamerą już od pierwszego odcinka, a drugi raz po to, by faktycznie obejrzeć serial.
“Hell on wheels” to serial, który polecam każdemu fanowi westernów, prostych rozwiązań i pięknych kadrów. Uważam, że to jeden z lepiej zrobionych seriali ostatnich lat. Przygody i zmagania Bohannona w akompaniamencie tych kadrów, w pewnym momencie stają się bardzo wciągające i mogę naprawdę zająć cały wieczór. Albo dzień.
Naprawdę warto jest poznać podstawy fotografii, jeśli lubimy oglądać filmy i robimy to z głową, a nie dla samego oglądania. Wiele rzeczy i zabiegów stosowanych w grze kamery się wówczas wyjaśnia. Warto poznać rodzaje kompozycji, kadrów, ruchów kamery. Ciekawą opcją są również konta na Instagramie, YouTube czy Facebooku (chociaż takich nie znam), które czasem pokazują tworzenie scen “od kuchni”. Tam to dopiero można zobaczyć epicką pracę operatora, kolorysty i każdej innej osoby zajmującej się tworzeniem kadru. Fotografia i film dają ogromne możliwości nauki i pojmowania nowych rzeczy, coraz to nowsze technologie, sprzęty. W filmie jest to jednak łatwiej zauważyć, niż w fotografii, bo jest on bardziej dynamiczny i widoczny. Nie ukrywajmy, częściej chodzimy do kina, niż na wystawy fotografii. W kinie progres jest dużo lepiej widoczny gołym, niezmęczonym wiedzą okiem. Jednak aby to zobaczyć, trzeba sobie trochę tej wiedzy wszczepić. I w tym miejscu jestem w stanie zagwarantować, że taka wiedza nie robi krzywdy, a wręcz leczy rany.
Gorąco zachęcam do zapoznania się z powyższymi filmami i serialami, nie pożałujecie, to na pewno. A jeszcze bardziej gorąco zachęcam do obejrzenia najpierw jakichś filmików odnoście podstaw fotografii, poczytać kilka blogów albo poradników. Do zobaczenia, ciao!
Comments are closed.